Pogoda nas nie rozpieszcza, zimno, ponuro, mało słońca. Przez tę brzydką pogodę człowiek nie ma ochoty ani siły na nic, sama najchętniej " owinęłabym się kocem i oglądała seriale popijając kakao". A tutaj trzeba wyjść z naszego ciepłego domku, do szkoły, do pracy (no chyba, że to wypad gdzieś z przyjaciółmi).
Siedzę tak w domu, chora jeśli muszę z niego wyjść, bo trzeba się ubrać ciepło, na dworze mi zimno, w tramwaju lub autobusie się przegrzewam, wysiadam ze środka komunikacji miejskiej to znowu zimno... Tak, zima doprowadza mnie do szału, tym bardziej jak jest bez śniegu i taka szara. Idealna zima jest wtedy, gdy leży ładny śnieg i świeci słońce ;) A słońca mamy mało i człowiek taki przybity.
I właśnie do tego słońca zmierzam. Gdy tak rozmyślam o tej nieszczęsnej pogodzie, na myśl przychodzą wspomnienia z wakacji. I dla mnie to nie były zwykłe wakacje! Jak wiecie z poprzedniego wpisu, w Sierpniu wyszłam za mąż, a po ślubie udaliśmy się w podróż poślubną, która też była naszymi wakacjami i odetchnięciem od wszystkiego - przygotowań do ślubu, roku ciężkiej pracy i codzienności. Naszym celem było miejsce w którym jest zawsze ciepło, które jest daleko i jest bardzo egzotyczne. Wybraliśmy więc Dominikanę, chociaż rozważaliśmy kilka innych opcji.
Cieszyliśmy się jak dzieci kiedy lecieliśmy w to piękne miejsce, dla mnie to była pierwsza podróż w takie gorące miejsce jakim jest Dominikana, z kolei dla mojego męża to był pierwszy w życiu lot samolotem! Ja nie znoszę wręcz startować, co innego lądowanie i to uczucie gdy osiada się na ziemi. Mój mąż był zachwycony każdym etapem lotu, nawet turbulencjami ;) Lecz najbardziej wspomina niesamowite widoki. Do momentu jak lecieliśmy nad Polską chmury zakrywały wszystko, ale jak tylko zaczynały się Niemcy, to tak jak idzie rzeka Odra, tak kończyły się chmury. Pięknie było też nad oceanem.
Tak wyglądała trasa którą lecieliśmy
z Warszawy na Dominikanę lot zajął nam około 11,5 godziny. Byłam mega zmęczona, a droga do hotelu jeszcze trochę trwała, no i bagaże trzeba było ogarnąć. Ale wiecie co, nie spodziewałam się że tam lotnisko jest tak dobrze zorganizowane. Papierologia na lotnisku zajęła nam chwilę, nie staliśmy za długo w kolejkach, ludzie tam pracujący załatwiali podbicie paszportu raz dwa, jestem zachwycona tym lotniskiem! Z kolei jak już wróciliśmy do kraju i z samolotu udaliśmy się do magicznego miejsca z bramkami zanim weszliśmy na lotnisko, staliśmy prawie godzinę!
Kilka widoków, który wyszły w miarę wyraźnie, bo niestety aparat nam trochę fiksował więc z samolotu raczej mało zdjęć mamy :)
A tutaj krótko przed lądowaniem, piękny widok na miasto:
Kiedy już samolot miał wyłączone silniki, ustawiliśmy się do wyjścia. Im bliżej byłam drzwi tym większy gorąc czułam i powiedziałam nawet do męża "ale daje gorąco od silników chyba". Jakie było moje zdziwienie, kiedy wysiadając z samolotu, wychodząc z rękawa ani trochę nie poczułam rześkiego wietrzyku tylko gorąc i parnotę. Szok, nie spodziewałam się jak to jest, w końcu pierwszy raz byłam w takim miejscu ;) Przez dłuższą chwilę miałam wrażenie że nie mam czym oddychać.
Po przejściu odpowiednich procedur na lotnisku, udaliśmy się na parking żeby znaleźć swój autokar.
Jedno małe ostrzeżenie, Dominikańczycy na pewno są sympatyczni, ale często kryje się za tym chęć zarobku, więc i nas taki miły pan zaczepił, zapytał do jakiego hotelu jedziemy, wziął nasze bagaże i nas zaprowadził. Wsadził bagaże do pojazdu, wyciągnął rękę i powiedział bez ogródek, że chce 10 dolarów. Żeby nie wyjść na zdziwioną uśmiechnęłam się do niego i wręczyłam banknot. Ale chciałabym widzieć swoją minę już po wejściu do autokaru, gdy spojrzałam na męża. No i tak to jest jeśli nie zna się takich miejsc, a my nawet w sumie nie wczytywaliśmy się nigdzie o tym jak ludzie tam żyją. Jako przykład mogę podać też spotkanie ze sprzedawcą biżuterii. On podchodzi, namawia, mówię mu, że nie jestem zainteresowana. "Ale proszę, weź do ręki i zobacz jakie to jest piękne". AHA! Czerwona lampka, jeśli wezmę do ręki, to on powie pewnie że jak już dotknęłam to muszę kupić. Lepiej dmuchać na zimne, nie wzięłam, powiedziałam że widzę że jest piękne, grzecznie podziękowałam i poszliśmy dalej. Plusem jest to, że oni uwielbiają się targować więc jeśli chcemy coś kupić, to możemy całkiem nieźle zjechać z ceny.
Następnego dnia po przylocie postanowiliśmy się przejść, zamoczyć nogi w wodzie, która była cudownie ciepła!
W miejscu w którym byliśmy prądy obdarowywały nas pięknymi glonami, co widać na zdjęciu ;) Ale codziennie specjalna ekipa jeździła po plaży i zbierali to co leżało poza wodą.
(jeszcze córka młynarza :P)
Nasz hotel to także był rezerwat przyrody, bardzo dużo dziwnych drzew, każde z nich opisane na tabliczce, ptactwo różnego pochodzenia. Pięknie tam było! Człowiek idzie sobie chodnikiem, a przed nim flamingi.
Jedną z głównych atrakcji na samym początku naszego pobytu był huragan IRMA. Dowiedzieliśmy się o nim na około 1 tygodnia przed wylotem. Na początku był to sztorm tropikalny który szybko przerodził się w huragan 5 kategorii.
Wylądowaliśmy na Dominikanie 5 września. Jak możecie zobaczyć na powyższym zdjęciu, dookoła było dużo chmur. Słońce mocno grzało a temperatura utrzymywała się w granicach 30kilku stopni, odczuwalna w okolicach 45 stopni. Wiatr mocniejszy się robił im bliżej była IRMA. W tym dniu huragan docierał pomału do wysepek takich jak Sint Maarten, Dominica, Anguilla, Barbuda, Brytyjskie Wyspy Dziewicze (na której straty wyliczono na największe czyli na około 1,4 mld dolarów), itp.
Dało się odczuć strach ludzi, którzy nie wiedzieli co robić, wielu z nich chciało się wymeldować i uciekać do schronów. Wszyscy uspokajali nas jak tylko mogli. Na spotkaniu z rezydentką otrzymaliśmy instrukcje, było tam opisane jak mamy się zachować gdy nadejdzie huragan. Hotel przygotowywał się na nadejście żywiołu do ostatniej chwili, zabezpieczyli okna deskami, pochowali wszystkie możliwe elementy które mogły by zostać poderwane przez wiatr i narobić szkód.
W przeddzień nadejścia huraganu kolacja została przyspieszona, po niej nie odbywały się żadne animacje a w zamian za to wydawane były paczki z jedzeniem i wodą butelkowaną do pokojów, oznajmili nam też, żeby nie wychodzić z pokojów dopóki nie zadzwonią z recepcji o przejściu zagrożenia.
Około godziny 21:00 czasu lokalnego (w Polsce była to godzina 15:00) zaczął lać deszcz i zaczęło znów mocniej wiać. Zapowiadali że 7 września około 4:00 nad ranem ma być u nas apogeum. Po odebraniu paczki z jedzeniem i wodą udaliśmy się do pokoju. Wcześniej wnieśliśmy wszystko z balkonu do pokoju, żeby przypadkiem okien nam nie wybiło jakieś krzesło. Zasłoniliśmy okna firanką i zasłonami i... czekaliśmy. Mąż nieco spokojniej to znosił, gdyby nie on to pewnie wpadłabym w jakąś panikę. Bałam się bardzo, to fakt, mało spałam w nocy, nasłuchiwałam co się dzieje. Udało mi się na chwilę usnąć, ale obudziłam się równo o godzinie o której miało nadejść nieszczęście. Długo się zastanawiałam czy w ogóle ruszyć się z łóżka, ale ciekawość żeby spojrzeć przez zasłonę czy nasz hotel jeszcze istnieje wygrała. Spojrzałam i odetchnęłam z ulgą kiedy zobaczyłam że wszystko jest na swoim miejscu. Ale serce biło mi jak szalone, a droga do okna wydawała się trwać wieczność chociaż były to tylko 3 kroki od łóżka. Chciałam jeszcze obudzić męża i iść schować się w łazience, takie nawet były zalecenia ponieważ łazienka w takich hotelach jest najbardziej wytrzymałe pomieszczenie w pokoju. Ale na szczęście nic takiego się nie działo żebyśmy mieli uciekać. Wiatr wiał dość mocno, ale nie byliśmy w epicentrum więc nasz hotel nie ucierpiał.
O godzinie 9:00 rano zadzwonili do nas, że możemy zejść na śniadanie. Jakie to było szczęście, zagrożenie minęło! Ale co się najadłam strachu to moje. W dodatku od 4 godziny nie spałam więc byłam padnięta, ale mimo to wybraliśmy się w porze lunchu na spacer po plaży. Widok który zastaliśmy był smutny.
Za to woda była czyściutka
Dalszy ciąg naszego spaceru
Stoję tutaj sobie na skamieniałej rafie koralowej :)
Są tutaj jeżowce (dobrze że mieliśmy buty do wody!)
I takie małe krabiki w muszelkach.
Większość dni spędziliśmy na plaży, na basenie - na słodkim lenistwie ;)
(na poniższym zdjęciu widać jeszcze jak po huraganie leży pełno tych glonów, nie nadążali tego zbierać)
Przedostatniego dnia wybraliśmy się na wycieczkę na przepiękną wyspę Saona. Zanim jednak udaliśmy się na Saonę, zwiedziliśmy sobie niezwykłe miasto - Altos de Chavon, miasto zbudowane z koralowca.
Znajduje się tutaj amfiteatr na którym wielkie gwiazdy dają koncerty, np. Julio Frank Sinatra, Andrea Bocelli, Jennifer Lopez, Marc Anthony, Julio Iglesias. Ten ostatni ma wyłączność na występowanie tutaj w sylwestrową noc.
Płynie tutaj też Rio de Chavon, rzeka nad którą kręcili między innymi "Rambo", "Anakondę", "Czas apokalipsy".
Poniżej zdjęcie wnętrza kościółka w którym Michael Jackson wziął ślub z Lisą Marie Presley w 1994 roku.
Idąc dalej, minęliśmy pana z osiołkiem, kiedy tylko podniosłam telefon do zrobienia zdjęcia, pan zawołał o 10 dolarów ;) Więc ukradkiem udało mi się je zrobić.
Po zwiedzeniu tego pięknego miasta, udaliśmy się w dalszą podróż do La Romana, skąd wypłynęliśmy katamaranami na Saonę. Saona to przepiękna wyspa z cudownymi plażami, ciepłą i czystą wodą. Jeżeli wybieracie się na Dominikanę lub kiedyś byście lecieli, koniecznie wybierzcie wycieczkę na Saonę!
Lał się rum! :D "Drinki, drinki" tak mówił pan fotograf 😆
Woda ciepła i przejrzysta
Piscina Natural (ładne foto robione przez Pana fotografa ;) ) i szybkie zdjęcie z rozgwiazdami. Trzeba było trzymać je w wodzie, inaczej mogą umrzeć. Podobno kiedyś było tutaj mnóstwo rozgwiazd, teraz jest ich dużo mniej.
Ktoś tutaj ma już chyba dosyć rumu 😅
Zmęczeni ale szczęśliwi (i przypieczeni)
Pan Pepito i Pan Legwan.
Po powrocie z Saony czekał na nas na korytarzu taki oto mały jegomość Pan Żółwik.
Ciężko było wracać stamtąd, oj bardzo ciężko. Przyzwyczajeni do słońca, gorąca i pozytywnego nastawienia Dominikańczyków z wielkim żalem opuszczaliśmy Dominikanę. Dzisiaj pozostały nam zdjęcia, pamiątki, wspomnienia oraz litr Mamajuany ;) Najlepsze na takie szare i zimne dni, rozgrzewają nasze serca. Mamajuana, jeśli jesteście zainteresiwani, to niesamowity trunek na bazie gałęzi i kory specjalnych drzew zalanych rumem, winem i miodem. Dominikańskie lekarstwo na wszystko, ich tak zwane "witaminy" ;) Zwana także afrodyzjakiem lub "ciekłą viagrą" :D
Na pewno kiedyś jeszcze tu wrócimy, jak tylko będzie do tego okazja. I szczerze wam polecam taką wycieczkę. Podróż jest bardzo męcząca, loty są długie, ale warto ;)
O